Przejrzeć się w społecznym lustrze
Rozmowa z Robertem Rutkowskim, przewodniczącym Mazowieckiego Towarzystwa Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U”, pedagogiem, certyfikowanym psychoterapeutą uzależnień, edukatorem profilaktyki uzależnień. Rozmawiała Elżbieta Szadura-Urbańska.
Co profilaktyka znaczy dla przeciętnego Kowalskiego?
Cieszę się, że od tego zaczynamy rozmowę. Obawiałem się, że będziemy mówić o programach, a warto jest podążać od ogółu do szczegółu. Jeśli profilaktykę w rozumieniu Kowalskiego odnosimy do profilaktyki względem młodych ludzi – to nie zawaham się powiedzieć, że jest zwyczajnym alibi mającym kompensować, łatać wszystkie błędy, niedociągnięcia, właściwego procesu kształtowania młodych ludzi. Gdyby nie było tych zaniedbań, błędów wychowawczych – co oczywiście jest trudno sobie wyobrazić – to profilaktyka byłaby kompletnie niepotrzebna. Człowiek, który jest spełniony, wyposażony w mechanizmy umożliwiające konstruktywne radzenie sobie w życiu, ma oparcie w rodzinie, nie potrzebuje żadnego eksperymentowania z niczym, jest wolny od potrzeby uciekania. Profilaktyka w tym rozumieniu jest więc wymyślona przez nas, ludzi dorosłych, po to aby usprawiedliwiać wszystkie błędy, które popełniliśmy względem młodego pokolenia. Próbujemy profilaktyką te nasze „krzywości” poprostować na żywych organizmach. Przekonanie, że wszyscy potrzebujemy profilaktyki jest kompletną bzdurą. Największym grzechem profilaktyki, jest to, że jest ona robiona gremialnie, kierowana do wszystkich. Mnie najbliższa, ale niestety niezrealizowana do końca, jest formuła profilaktyki punktowej, selektywnej. Mimo, że były próby jej wdrażania nie udało się profilaktyki punktowej przeforsować tylko i wyłącznie z powodu oporu materii, gdyż szkoły nie były nią zainteresowane. Byłem bardzo zaangażowany w taki sposób uprawiania profilaktyki, mam w tym zakresie sporą wiedzę i doświadczenie – celowo używam czasu przeszłego – bo już tego nie robię, nie chcę walczyć z wiatrakami. Ja lubię gdy moja praca ma sens, kiedy to co się dzieje ma racjonalne uzasadnienie. Statystyki, które są audytem zewnętrznym skuteczności działań zapobiegawczych są obecnie porażające. Robienie czegoś, co jest bez sensu nie jest mi bliskie.
Nie pójdzie Pan więc do szkoły z pogadanką.
Na pewno nie. A głównymi odbiorcami profilaktyki są przecież szkoły, tylko tam tak naprawdę prowadzi się profilaktykę uzależnień. Robi się to dla grupy odbiorców, w której uzależnieni to może jakiś promil, niewielka cząstka. Kiedy już zacząłem stawiać warunki i mówiłem, że nie prowadzę takiej profilaktyki, nie robię dla całej szkoły prezentacji na sali gimnastycznej, nie wygłaszam exposé do 300 osób, to okazało się, że nie ma przestrzeni na inne działania. A szkoły chcą prowadzić profilaktykę uzależnień. I to jest grzech śmiertelny profilaktyki, ponieważ młodzież słysząc o tych wszystkich strasznych perspektywach, które ją czekają, nie odnosi tego do siebie. Zakładanie, że negatywna wizualizacja, te czarne płuca palacza, zniszczona wątroba alkoholika itp. będzie kreować pozytywne postawy jest złudna, nieprawdziwa. Żadne badania nie dowiodły, że np. prezentacja zdjęć porozbijanych samochodów spowoduje trwałe zmiany w zachowaniu kierowców. Zdejmiemy na dziesięć sekund nogę z gazu, a potem znów wracamy do dawnych nawyków. Młodzież nie jest głupia, więc z radością, przyjdzie na takie zajęcia, chętnie posłucha jak jakiś facet będzie przez dwie godziny nawijał, bo im w tym czasie przepadnie chemia i matematyka.
Wszyscy szczęśliwi. Szkoła spełniła obowiązek, młodzieży upiekła się klasówka, a rodzice też zadowoleni, bo przecież w szkole przestrzegają przed narkotykami.
To typowe przepychanie problemu. Dom rodzinny wypycha problem do szkoły, a szkoła do domu. Rodzice czują się usprawiedliwieni, bo przecież zajęcia z profilaktyki są w szkole. To alibi staje się wręcz niebezpieczne. Skoro szkoła zajmuje się profilaktyką to ja – rodzic nie muszę nic zmieniać w swoim zachowaniu, to nie moje zadanie ta cała profilaktyka. Często powtarzam i jestem o tym przekonany, że dzieciaki wyrastałyby na bardzo przyzwoitych ludzi, gdyby im tylko dorośli nie przeszkadzali. Wszystkie zaburzenia, deficyty z którymi wchodzą w dorosłość są naszymi zaniechaniami. Proszę zwrócić uwagę na łaciński źródłosłów angielskiego słowa „addiction”(uzależnienie). Łacińskie „addico” znaczy „przyzwalać”, to przyzwolenie dostaliśmy w dzieciństwie od naszych rodziców, którzy nie sprostali swojej roli wychowawczej.
Każdy dorosły, który jest uzależniony od jakiejś substancji czy zachowania jest człowiekiem, któremu ktoś w dzieciństwie, mówiąc kolokwialnie, coś „spieprzył”.
Na szczęście większość z nas nie jest uzależniona. Jednak nadużywamy słowa „uzależnienie”, stało się ono niemalże fetyszem.
Już wiele lat temu, rozpoczynając zajęcia z profilaktyki uzależnień informowałem słuchaczy, że nie cierpię słowa „uzależnienie”. Nie ma ludzi uzależnionych i nie uzależnionych, to pewne kontinuum nasilenia – nazwijmy to bardziej miękko – nawyku. Uzależnienie jest dosyć mocnym terminem, aby o nim mówić, muszą już wystąpić w naszym życiu z jego powodu jakieś straty. Analizując każdy przypadek nawykowego robienia czy używania czegoś, patrzymy pod kątem strat czy to społecznych, fizjologicznych czy też psychicznych lub wszystkich naraz. Takie straty mogą przynieść różne kompulsje, uzależnienie od hazardu, zakupów, seksu itp. Wcale nie musi też być to uzależnienie od substancji jak się jeszcze do niedawna powszechnie uważało.
Znam wiele osób obsesyjnie skoncentrowanych na zdrowym żywieniu.
Tak, to kolejna nowość w uzależnieniach, równie mocna jak uzależnienie np. od własnego wizerunku. Muszę być piękna, muszę być dobrze ubrany, wyglądać na człowieka niezwykle zadbanego. Jeśli ktoś obsesyjnie dba o siebie, a nie ma z tego powodu strat to niech sobie tak funkcjonuje. Jeżeli jednak ten przymus zdrowego stylu życia czy np. zajmowania się własnym wyglądem zaburza nam normalne funkcjonowanie, relacje z bliskimi to już można mówić o uzależnieniu. Im bardziej człowiek wyznaje jedyną słuszną receptę na cokolwiek, tym bardziej nakłada na siebie pęta, które utrudniają pełną afirmację życia. Jedyna słuszna racja jest zabójcza. Im więcej w nas otwartości na odmienności tym łatwiej się żyje.
Neofickie zachłyśniecie się tym, że moja droga, którą niedawno odkryłem – odżywiania, abstynencji itp. – jest lepsza od waszej.
Przełóżmy to spostrzeżenie na profilaktykę. Od lat wrzucałem kamyczek do tego, w końcu również swojego ogródka, podkreślając to, że wszelkie zajęcia profilaktyczne polegające na prelekcjach byłych narkomanów czy alkoholików, których największym osiągnięciem życiowym było zaprzestanie powolnego samobójstwa jest kompletnym absurdem. Co więcej, w przypadku niektórych prelegentów może przynieść to skutek odwrotny. Wyobraźmy sobie takiego rockmana, który wcześniej jeździł na koncerty, chlał, ćpał, prowadził rockandrollowe życie, a potem zmienił filozofię życiową i jest abstynentem. Teraz przyjeżdża na zajęcia i mówi młodzieży, jak straszne to było, co robił po alkoholu czy narkotykach, jakiego dna dotknął. Tylko, że stoi przed nimi człowiek sukcesu. Przeważnie są to ludzie, którzy już dobrze funkcjonują, są elegancko ubrani, przyjeżdżają dobrymi samochodami. Więc jeżeli oni próbują odstraszyć młodych ludzi od wejścia w narkotyki, to efekt może być odwrotny od zamierzonego.
Z kolei, jeśli mówi im to ktoś przeciętny, to zarówno teraz będąc trzeźwym jak i wcześniej będąc uzależnionym nie jest dla nich inspirujący, ciekawy.
Tu się przydaje elementarna wiedza psychologiczna, pedagogiczna. Chociażby znajomość faz rozwoju psychospołecznego według Erika Eriksona. Od dawna wiadomo, że wzmacnianie bodźcami pozytywnymi jest najbardziej motywujące, straszenie nie przynosi żadnego, bądź wręcz odwrotny do zamierzonego skutek. Należy też pamiętać o innym oczywistym fakcie, o tym, że młody człowiek w fazie burzy, naporu, adolescencji woli być – narkomanem, złodziejem lub kimkolwiek wyrazistym, – niż być nikim. Więc młodzi ludzie jeśli będą mogli się w czymś wykazać to zrobią to, chociażby było to coś idiotycznego. Niektórzy robią to na swoją zgubę, ale w tym pędzie do bycia „kimś” cena nie gra roli. My możemy im tylko pokazywać coś, co będzie konstruktywne, a przy tym bardziej pociągające od tego co jest dla nich zgubne. Profilaktyka powinna opierać się w głównej mierze na kształtowaniu pozytywnych wzorców zachowań. I tu jest największy problem, bo łatwiej jest zaprosić terapeutów uzależnień, a nie ludzi którzy mają pasje, którzy potrafią włączyć młodych ludzi w pozytywne działania.
Od terapeutów uzależnień oczekuje się, że powiedzą jak łatwo się uzależnić i znów kółko się zamyka.
Ja do tej pory nie mogę zrozumieć dlaczego u nas profilaktyką zajmują się terapeuci uzależnień. Trudno mi nawet uwierzyć w to, że gdzieś w Polsce byłaby jeszcze robiona profilaktyka negatywna, związana z opisywaniem jakie to narkotyki są złe. Już rozumiemy, że najlepszą profilaktyką jest kształtowanie umiejętności, a więc nie pogadanki tylko warsztaty np. podwyższające umiejętności psychospołeczne, rozwijające inteligencję emocjonalną. Już wiemy, na podstawie wielu badań, że osoby uzależnione, które weszły w jakieś kompulsje to są osoby, które miały niski współczynnik inteligencji emocjonalnej. Ale niestety ciągle dzwonią do mnie szkoły i proszą o pogadanki. Ci dorośli, którzy to inicjują wolą, aby miało to wymiar irracjonalnego straszenia, sądzą że będzie to dobrym narzędziem kształtującym osobowość młodego człowieka.
Inteligencja emocjonalna kształtuje się w grupie. A społeczeństwo mamy zatomizowane, zindywidualizowane.
Znów trafiamy w czuły punkt. To są słowa, które powinni usłyszeć nauczyciele, a już szczególnie Ministerstwo Edukacji. Profesor Janusz Czapiński w ubiegłym roku przeprowadził badania, których wyniki są powalające, demolujące system nauki w Polsce. Otóż nasz system edukacji uczy tylko pracy indywidualnej i nagradza za działania promujące własne dokonania, a nie pracę w grupie. Nasza szkoła nie uczy pracy zespołowej i jest tego taki oto efekt, że mamy genialne indywidualności, które wysypują się w pracy w Sztokholmie, Londynie etc. Profilaktyka nie zmodyfikuje, nie nadrobi tych zaległości. Tym bardziej, że często wygląda to tak: przychodzi gość do szkoły i słyszy „no mam nadzieję, panie Robercie, że to nie będzie trwało dłużej niż dwie godziny”. To jest paranoja, profilaktyka w obecnym kształcie jest zupełną stratą czasu i pieniędzy. Dla mnie najbardziej skuteczna byłaby profilaktyka rówieśnicza. Ja nie zajmuję się już profilaktyką, o czym wspomniałem wcześniej, również dlatego, że jestem z innej planety. Ja nie jestem dla młodzieży autorytetem, do nich lepiej trafi ktoś, kto jest niewiele od nich starszy, ktoś powiedzmy tuż po studiach, odpowiednio przeszkolony, hołdujący pewnym wartościom, z kręgosłupem moralnym. Taki ktoś zaprasza młodzież na zajęcia warsztatowe z komunikacji, kreacji wizerunku, z różnych umiejętności, które się przydadzą w życiu. Taki młody wyedukowany człowiek łatwiej nawiąże kontakt z rówieśnikami, i to on, a nie psycholog szkolny, nauczyciel czy rodzic dowie się o eksperymentowaniu z narkotykami i będzie mógł skutecznie zareagować. Musi tylko być wyposażony w umiejętności i to byłby przykład tej właśnie profilaktyki punktowej, o której mówiliśmy wcześniej – najbardziej skutecznej, bo dodatkowo jeszcze rówieśniczej.
W życiu dorosłym, to też pana opinia czasami warto, idąc za radą Oskara Wilde’a poddać się pokusie. Tylko potem pojawia się ta udręka: zjem ciastko i przytyję.
Daliśmy sobie wmówić, że tak się od razu stanie. Jest to wpędzanie ludzi w poczucie winy. Ktoś ma w tym interes, ale to już na zupełnie inną rozmowę. Łatwo ulegają tej presji ci, którzy mają niską samoocenę i obsesyjnie potrzebują akceptacji. Każdy z nas żyje w pewnym tyglu kulturowym, potrzeb, dążeń, każdy z nas ma elementarny poziom socjalizacji. W życiu dorosłym, odwrotnie niż w okresie adolescencjj, nie chcemy się zbytnio wyróżniać, a raczej dostosować. Wykorzystują to różni producenci, reklamodawcy. Medialne akcje, wymyślanie potrzeb, którym mają sprostać wszyscy – wszyscy nosimy takie a takie buty, wszyscy biegamy. Sam biegam, ale jestem ostatnią osobą, która będzie robiła z tego histerię. Mam pacjentów którzy przesadzili – bo np. cały czas biegają, a nie chodzą z żoną na spacery. Nawet w zdrowym stylu życia można przesadzić. Skutki będą takie jak w innych uzależnieniach, tutaj jesteśmy histerycznie skoncentrowani na własnym wizerunku, akceptacji przez innych. Presja społeczna stanowi fundament wielu uzależnień. Nacisk społeczny może być tak silny, że ludzie potrafią sięgać po alkohol nie bardzo mając ochotę się go napić, tylko dlatego, że jest kontekst społeczny sprzyjający i ten mój wewnętrzny imperatyw bycia akceptowanym skłania mnie do tego.
Szukamy w Internecie różnych testów i sprawdzamy czy czasami już nie jesteśmy zakupoholikami, alkoholikami. Czy zachęcałby pan do takiej uważności w podejściu do uzależnień.
Takie podejście jest obarczone dużym błędem, to raczej fantazjowanie a nie rzeczywiste testowanie. Rzetelność tych narzędzi jest znikoma, a jest ich w sieci bardzo dużo. Radziłbym inne sprawdzanie siebie. W myśl wschodniej maksymy potwierdzeniem nas samych jest drugi człowiek. Często ulegamy pewnym skrzywieniom i jeżeli mamy potrzebę dowiedzenia się lub nawet jak jej nie mamy, to warto się czasami oddać grupie pod ocenę. Temu też służą różne treningi interpersonalne. Kiedyś, w programie telewizyjnym powiedziałem – co wywołało sporo krytyki – że singlom jest dużo trudniej żyć. Podtrzymuję tę opinię, gdyż single nie mają audytu wewnętrznego, są częściej narażeni na różne pokusy i brak tej informacji zwrotnej: ej, ej, spokojnie, przegiąłeś! Jeżeli nie mamy partnera, który na co dzień będzie zachowywał czujność, wówczas dobrze, że jest terapeuta. Często miewam klientów: biznesmenów, menadżerów, ludzi sukcesu, którzy przychodzą do mnie aby ustalić, czy czasami nie mają już jakiegoś problemu. We mnie szukają tego wewnętrznego, społecznego lustra które pozwoli im ocenić ten stan.
Warto więc szukać tych społecznych luster w oczach swoich bliskich.
Dobrze też czasem pogadać z psychologiem, terapeutą, z zawodowcem, ale nie warto budować swojego wizerunku w oparciu o ankiety. Tak jak mówiłem, jakość tych narzędzi badawczych jest żadna, a zawierzanie im może źle wpłynąć na nasze życie.
Na koniec chcę jeszcze zapytać o profilaktykę utrzymywania się w abstynencji. Czy można normalnie żyć, nie pytając się ciągle: do końca życia będę narkomanem, alkoholikiem, etc.?
Dziękuję za to pytanie. Takie podejście jest bardzo mocno akcentowane przez różne grupy. Przekonanie, że narkomanem, alkoholikiem jest się do końca życia jest jak najbardziej krzywdzące i może zdefektować resztę życia. No bo jeśli już jestem tym kimś, to po co mam coś robić jak i tak nim będę. Te różne magiczne zaklęcia: kiszony ogórek nie będzie już nigdy świeży itp. Takie podejście nie jest mi bliskie, dlatego nie pracuję w terapii odwykowej. Terapia odwykowa to kwestia pierwszego miesiąca, kiedy człowiek się odzwyczaja od substancji, zachowania szkodliwego. Ja pracuję w terapii nawykowej. Nawyk, który się w naszych skryptach pojawił jest bardzo trudny do modyfikacji, ale można sobie z nim poradzić, można go zmienić. W miejsce złego nawyku powinien się pojawić nowy, który będzie nas „łaskotał”, który będzie te wszystkie receptory dopaminowe stymulował. Jeśli ktoś, kto był uzależniony znalazł sobie pasję, powtarzalność pewnych nowych przyjemności, które dają życiu sens, to ma szansę nie wrócić do zgubnego nałogu. Zastąpienie destrukcji działaniami konstruktywnymi to sedno terapii nawykowej. I o to też chodzi w profilaktyce – promowanie zachowań prozdrowotnych.
Dziękuję za rozmowę.