Profilaktyka w kontekście socjologii architektury – cz. III

Artykuł jest trzecią częścią cyklu poświęconego problematyce profilaktyki w kontekście architektury, w którym skonfrontowane zostały zagadnienia profilaktyki i socjologii. W tym odcinku kontynuuję omówienie kwestii miejsc i nie-miejsc.

Nie-miejsca

Nie-miejsca jest to termin, który w ostatnich latach zrobił w socjologii sporą karierę. Być może również dlatego, że brzmi efektownie, ale z pewnością nie tylko z tego powodu. Jego zaletą jest brak jednoznaczności, wiele możliwości i propozycji rozumienia, wiele kontekstów, które otwiera1). Najważniejszy wydaje się jednak potencjał uchwycenia za jego pomocą bieżących zmian w otaczającej nas przestrzeni wraz z ich kulturowymi uwarunkowaniami oraz konsekwencjami.
Na potrzeby niniejszych rozważań proponuję rozumieć nie-miejsca w sposób, w jaki czyni to Marc Augé2). Buduje on opozycję pomiędzy „prawdziwymi” miejscami w tradycyjnym rozumieniu, zwanymi tutaj miejscami antropologicznymi, a właśnie nie-miejscami.
Te pierwsze są oswojone, bliskie, mają swoją charakterystykę, atmosferę, zakorzenionych od dawna, znajomych sobie mieszkańców.
Ich przeciwieństwem są nie-miejsca: jeśli jakieś miejsce można definiować jako tożsamościowe, relacyjne i historyczne, to przestrzeń, której nie można zdefiniować ani jako tożsamościowej, ani jako relacyjnej, ani jako historycznej, definiuje nie-miejsce3). W tym sensie nie-miejsca są niczyje, tzn. nikt nie utożsamia się z nimi i nie traktuje ich jako środka autoidentyfikacji, szczególnych więzów, jakiejś swojskości.
Są to przede wszystkim przestrzenie tranzytowe i środki transportu, a więc lotniska, dworce, autostrady, samoloty i pociągi, ale także hotele czy supermarkety. Jakkolwiek często bywają pełne ludzi, a nawet zatłoczone i przepełnione, jak pociągi, poczekalnie czy zakorkowane ulice, nie wytwarza się żadna więź ani w nich, ani z nimi. Zapewniają anonimowość, osobność każdego z użytkowników, niejako obligują do demonstracyjnego niezainteresowania innymi.
Specyficzne interakcje międzyludzkie, które zachodzą także w nie-miejscach, Erving Goffman określa jako niezogniskowane – nie nastawione na nikogo, gdzie obowiązków uczestnika nie wyznacza stosunek do wspólnego przedmiotu uwagi i zainteresowania poznawczego, tylko wizerunek „porządnego człowieka, który zajmuje się swoimi sprawami i nikomu nie wchodzi w paradę”. (…) Na przykład, jednostki chyba rzadziej wpadają w zakłopotanie w roli uczestników interakcji niezogniskowanych niż w interakcjach zogniskowanych, szczególnie werbalnych4).

Nie-miejsca i relacje, które produkują, są więc same w sobie odspołeczne, ainterakcyjne. Ustanawiają one specyficzne zasady oficjalnej, „urzędowej” komunikacji, w których przewiduje się, że jednostki będą wchodziły w interakcje wyłącznie z tekstami tylko takich nadawców, jak podmioty prawne czy instytucje (porty lotnicze, linie lotnicze, Ministerstwo Transportu, spółki handlowe, policja drogowa, władze miejskie), których obecność jest mniej lub bardziej wyczuwalna5). Tym samym minimalizuje się w nich czy wręcz zanika zjawisko bezpośredniej kontroli społecznej, i to w obydwu swoich wymiarach: praktycznych możliwości sprawowania kontroli przez (nieistniejącą w tym wypadku) społeczność użytkowników oraz poczucia jej podlegania6).

Augé wskazuje jednoznacznie, że obserwowany obecnie gwałtowny wzrost liczby nie-miejsc i nasze coraz intensywniejsze z nimi obcowanie według obowiązujących w nich zasad powodują nieodwracalne przekształcenia tożsamościowe. Jest to szczególnie istotne w kontekście profilaktyki i szerzej – polityki społecznej.
Innymi słowy, człowiek nie-miejsc jest kimś innym niż mieszkaniec miejsc antropologicznych. Mianem nie-miejsc oznaczamy dwie komplementarne, ale odrębne rzeczywistości: przestrzenie ustanawiane w relacji do pewnych celów (transport, tranzyt, handel, wypoczynek) i relacje, które jednostki utrzymują z tymi przestrzeniami. (…) tak jak miejsca antropologiczne tworzą tkankę społeczną, tak nie-miejsca tworzą samotną umowność7).
Warto przyjrzeć się uważniej tej podwójności terminu. Jej przestrzennym aspektem są same budynki, architektura, urządzenia itd. o specyficznym wyglądzie i przeznaczeniu, zaś aspektem społecznym – konsekwencje przebywania w nich, a raczej ich przemierzania. W tym drugim sensie można powiedzieć, że nie-miejsca są typem przestrzeni szczególnie produktywnej aspołecznie. Nie posiadając owego waloru budującego tożsamość, wspierającego relacje międzyludzkie czy zakorzeniającego we wspólnej przeszłości, separują swoich użytkowników czy pasażerów od siebie nawzajem, zamykając każdego we własnej odrębności: nie-miejsca nie wytwarzają podzielanego, tożsamościowego, a więc grupowego powiązania jednostek w społeczność.
Same także nie stają się namacalnym ośrodkiem, fizycznym korelatem żadnej tożsamości czy wspólnotowości – w warstwie materialnej są bardzo podobne i powtarzalne; mimo drobnych różnic wystroju atmosfera galerii handlowych, wygląd lotnisk, dworców, stacji metra, wnętrza pociągów i samolotów są takie same i łatwo je pomylić. Z wyjątkiem personelu nikt nie identyfikuje się z nimi i nie wyrabia sobie do nich jakiegoś bardziej osobistego stosunku. Nie łączą one ludzi we wspólnotę intersubiektywnie podzielanych praktyk i znaczeń (jak np. nasz kościół parafialny, nasz skwerek, nasze podwórko).

Hipernowoczesność zamiast naszości

Opisuję szeroko specyfikę nie-miejsc, jako że pełnią one w moim przekonaniu szczególną rolę w odniesieniu do zagadnień polityki społecznej. Kluczowa jest tutaj teza Augé o namnażaniu się nie-miejsc w naszym otoczeniu. Drogi, tory czy dworce były w naszym otoczeniu „zawsze”, jednak korzystało się z nich niezbyt często, tylko w razie potrzeby, a ich wpływ na tożsamość czy relacje nie mógł konkurować z tym wytwarzanym przez antropologiczne miejsca – naszą ulicę, naszą wioskę, naszą dzielnicę, najbliższe sąsiedztwo itd.
Dziś natomiast nie tylko różne życiowe aktywności przenoszą się w nie-miejsca (jak np. zakupy z osiedlowego sklepiku do supermarketu, czy wagary), ale też otaczająca nas przestrzeń w wielu punktach nabiera wymiaru uniemiejscowionego. Zdaniem cytowanego antropologa jest to cecha hipernowoczesności, w której to, co dawne, nie integruje się płynnie z tym, co nowe (jak to było w nowoczesności), lecz ulega podzieleniu na wyspy, rozerwaniu, egzotyzacji, która nie wiedzie do żadnej syntezy, a co najwyżej zezwala na współistnienie indywidualności8). Nasze uzależnienie od nie-miejsc czy też skazanie na nie wzmacniane są w moim przekonaniu przez dwa wielkie procesy kulturowe – urbanizację i narastającą mobilność.

Dworzec i galeria handlowa

Przyjrzyjmy się dwóm nie-miejscom pod kątem interesującego nas zagadnienia profilaktyki – dworcowi i galerii handlowej. Ten pierwszy to nie-miejsce tradycyjne. Od zawsze obok funkcji usługowej (jako przestrzeń tranzytowa) generował też potencjał patologii poprzez swój dezintegracyjny, nie-miejscowy charakter. Ponieważ dworzec jest zawieszony między miejscami wyjazdu i przyjazdu, nie należy za bardzo ani do „tutaj”, ani do „tam”, jego użytkownicy czyli podróżni mogą czuć się właśnie jak ci przywoływani powyżej Goffmanowscy porządni ludzie o rozproszonej uwadze, zaabsorbowani swoimi sprawami.
Sama architektura, zwłaszcza wielkomiejskiego dworca jest tranzytowa w podwójnym znaczeniu: nie tylko w sensie przeznaczenia (początek czy koniec podróży), ale także w swojej mnogości przejść, schodów, korytarzy, a więc różnych ciągów komunikacyjnych. Po dworcu się chodzi, jest się w ruchu, budynek nie daje wielu możliwości zatrzymywania się na dłużej w jednym miejscu. Tym samym jest się mniej widocznym, można schować się w szybko rotującym tłumie, nikomu nie rzucając się zanadto w oczy, a w razie potrzeby zatrzymać się w którymś z licznych zaułków, słabo uczęszczanych odnóg, pod schodami itp. Te cechy dworca sprawiają, że obok zwykłych podróżnych bywa on mekką bezdomnych, narkomanów, uciekinierów z domu, dziewczyn „na gigancie” czy chłopców uprawiających homoseksualną prostytucję.
W takim nie-miejscu, gdzie dominującą logiką jest tranzytowość i rotacja, a rozkład architektoniczny zaprojektowany na miarę tak zdefiniowanego przeznaczenia, nikt nie czuje się powołany do naprawiania świata.
Pokazuje to wstrząsający film dokumentalny Hanny Polak i Andrzeja Celińskiego pt. Dzieci z Leningradzkiego (2005 r.), w którym autorzy towarzyszyli z kamerą kilku- czy kilkunastoletnim, porzuconym dzieciom dosłownie mieszkającym na jednej z moskiewskich stacji metra. Jak się szacuje, takich biezprizornych w postkomunistycznej Rosji może być nawet kilka milionów. Gdy więc myślimy o dworcu, trzeba zdać sobie sprawę, że ma on dwie, niemalże równorzędne funkcje: tę oficjalną – podróżną i tę drugą – wstydliwą i patologiczną, traktowaną jako przypadkowe wykolejenie, a de facto wpisaną na dobre w architekturę i praktykę dworca.

Z kolei galeria handlowa jest w polskich warunkach instytucją stosunkowo świeżą, potransformacyjną. W przeciwieństwie do dworca, nie kryje swojej brudnej i wstydliwej tajemnicy w podziemnych korytarzach. O ile dworzec jest (nie do końca) egalitarny, galeria handlowa jest (pozornie) elitarna. Jej kompozycja architektoniczna także składa się z ciągów komunikacyjnych, pasaży i ruchomych schodów, wind, klatek schodowych, które należy przemierzać. Oczywiście są też sklepy, jadłodajnie, kawiarnie itd., jednakże nie trzeba koniecznie z nich korzystać, w dodatku one same także są naznaczone tranzytem. Nie-miejscowy charakter galerii handlowej pozwala schować się nie mniej skutecznie, niż na dworcu, za to w znacznie wyżej społecznie wartościowanych okolicznościach.
W badaniu pt. Czas wolny gimnazjalisty przeprowadzonym w warszawskiej dzielnicy Wola w 2006 r.9) okazało się, że świat samodzielnie dostępny badanym dzieciom obejmował oczywiście najbliższą okolicę domu, szkołę i drogę do niej, boisko (częstokroć po południu niedostępne) i… galerię Wola Park, a czasem także nieco bardziej oddaloną Arkadię. Nie jest przypadkiem, że zjawisko galerianek związane jest właśnie z galeriami handlowymi, gdzie mogło zaistnieć i się rozwinąć.
Tu także pojawia się więc podwójność funkcji; obok oficjalnej (zakupowo-konsumpcyjnej) galeria handlowa jest przechowalnią dzieci i młodzieży po szkole lub na wagarach.

Oba opisane elementy architektury różnią się od siebie nie tylko przeznaczeniem, ale też społecznym wartościowaniem. O ile pobyt w galerii handlowej jest dla niższych warstw społecznych jeśli nie nobilitujący, to przynajmniej pożądany (stać mnie na wejście w pożądaną rolę społeczną nabywcy i konsumenta!), o tyle dworzec niesie raczej skojarzenia z homo egens, człowiekiem bez wyboru10). Jednakże architektoniczna forma, nie-miejscowy charakter i ainterakcyjność upodobniają je do siebie i stwarzają podobny potencjał aspołeczny.

Autorka jest doktorem socjologii, adiunktem na Uniwersytecie Warszawskim, prowadzi zajęcia na studiach podyplomowych i MBA w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Opublikowała książkę Obcy w mieście (2007) i Niedom. Socjologiczna monografia mieszkań migracyjnych (2012, z Marcinem Jewdokimowem) oraz szereg artykułów naukowych z socjologii migracji, miasta i architektury, a także socjologii zamieszkiwania.

Opublikowano za zgodą ETOH Fundacji Rozwoju Profilaktyki, Edukacji i Terapii Problemów Alkoholowych.
Publikacja pierwotna: miesięcznik „Remedium” nr 8/2013.

Przypisy

Przypisy
1 Por. M. Däumer, A. Gerok-Reiter, F. Kreuder (red.), Unorte. Spielarten einer verlorenen Verortung. Kulturwissenschaftliche Perspektiven, transcript Verlag, Bielefeld 2010.
2 M. Augé, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, tłum. R. Chymkowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010.
3 Ibidem, s. 53.
4 E. Goffman, Rytuał interakcyjny, tłum. A. Szulżycka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006, s. 134–135.
5 M. Augé, wyd. cyt., s. 65-66.
6 Kontrola przeniesiona zostaje tutaj ze społeczności na mniej namacalną technikę.
7 M. Augé, wyd. cyt., s. 64.
8 Tamże, s. 76.
9 Badania przeprowadzone na zlecenie OPS Dzielnicy Wola; byłam jednym z realizatorów.
10 W badaniach nad stylami życia przyjmuje się koncepcję homo eligens (człowieka wybierającego) przeciwstawionego homo egens (człowiekowi cierpiącemu niedostatek). Por. np. Siciński Andrzej, Styl życia, kultura, wybór. Szkice, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2002.
Skip to content